W planach były góry, ale ferie się w moim mieście zaczęły i ludzie tą trasą zakopiańską jakoś częściej w te góry jeżdżą.. I szkoda marnować czasu na parę godzin stania w korkach na „Zakopiance”, dlatego trzeba wymyślić plan B. I ten plan wymyślił podkrakowskie dolinki zimą. Plusem jest to,
że dojazd tańszy niż w góry, tylko bilet strefowy trzeba kupić. Mnie akurat nie dotyczy, ponieważ po oddaniu ponad 15 L krwi dla innych mogę już do MPK nie dopłacać, co czyni dla mnie ten wypad jeszcze tańszym, więc korzystam, dlaczego nie. Jedziemy znowu we dwie, zawsze to lepsza motywacja, niż samemu się wybierać. To jest tak, że samemu to zawsze znajdzie się jakąś wymówkę, a tak? Umawiam się, co prawda nie chce mi się jak cholera, no ale się przecież na to łażenie umówiłam- choć z chęcią zamknęłabym oczy i przewróciła się na drugi bok..
Przyznaję, że ledwo dotarłam na ten jedyny umówiony tramwaj,(niedziela, 8 rano!), bo następny byłby dopiero za godzinę więc kiepsko. Jedzenie jakieś mamy, herbata w termosie i napoje są. Plan jest taki, że parę godzin lajtowo połazimy i wracamy. Ważne, żeby połazić, żeby odpocząć, żeby odetchnąć. Naprawdę przyjazne tereny można wyszukać niedaleko swojego miasta i co ciekawe- faktycznie minimalnie może taki wypad kosztować, a sprawia przyjemność, dodaje energii do działania i świeżego oddechu, co w moim mieście jest szczególnie zimą nieco utrudnione.
Ogólnie wiemy gdzie chcemy trafiać, ale tak się składa kierowca zapytany nie jest zorientowany w ogóle, bo na tej trasie po raz pierwszy jedzie… czyli nieźle nam się wyjazd zaczyna.On nie wie.. my tak średnio. Wysiadamy mniej więcej zgodnie z instrukcjami wyszperanymi gdzieś na necie, gdzie pełno takich informacji jest.
Chyba jesteśmy zgodnie z planem i mapą, więc łazimy sobie początkowo po równym po udeptanym śniegu, na tyle lekkim, że moje stuptupy zostają w plecaku, ciężkie nie są, założę później.
I tak sobie niespiesznie truptamy, po szlaku, po rezerwatach, przy okazji delektując się absolutną ciszą i swobodnym, świeżym, nieco mroźnym powietrzem. Jest cudownie, spokojnie, oprócz nas rzadko ktoś się pojawia. I to jest tak niedaleko! Nie wiem czemu, dopiero teraz zaczynam odkrywać takie miejsca.
Wybrana przez nas trasa, zrobiona bardziej lub mniej okrężnie powiodła nas z Mnikowa aż do Nielepic, przez dwa cudne i do tego prawie bezludne o tej porze rezerwaty; Dolina Mnikowska i Zimny Dół.
Miało być lajtowo, a wyszło nam jakieś 7 godzin łażenia. Trochę po równym, trochę po lesie, trochę pod górę- żeby się jakoś zmęczyć. Przerw specjalnie nie robiłyśmy, bo jak tu usiąść- jak wszędzie śnieg i śnieg. Po brnięciu przez ten śnieg- buty po tych kilku godzinach lekko mokrawe były, jeszcze godzina takiego łażenia i wyciskałabym mokre skarpetki.Wniosek taki, że na buty na wypady zimowe, jednak trza trochę przyoszczędzić.
I dobrze, że dobrzy ludzie są bo na nieoznakowanym przystanku, mogłybyśmy sobie sterczeć do dnia następnego! Zmęczenie cudowne, moc do działania, chęć na więcej.
Takie wyprawy są najlepsze! A odrobina ruchu przecież nie zaszkodzi 😉
ooo, super wiedzieć o takich miejscach! świetny pomysł na ciekawe spędzenie weekendu.
A oprócz tego, lubię takie przejrzyste strony jak ta 🙂
właśnie powoli takie odkrywam, na pewno z czasem będzie ich więcej. Dziękuję za miłe słowa!