Dość dawno, jeszcze na poprzednich krakowskich targach książki, wpadła mi ręce absolutna perełka wydawnicza. Czyli pierwsza książka Marcina Wrony, o początkach pobytu w Stanach Zjednoczonych i jego najbliższej rodziny. Dziennikarz pojechał tam jako korespondent stacji tvn24, czyli z jednej strony do pracy, ale jednocześnie spełniając swoje marzenia.
Wrony w Ameryce, to Ameryka widziana przede wszystkim oczami korespondenta, ale też i jego najbliższych. Pisze bowiem nie tylko o cudownej Ameryce. O samych jej plusach i zachwytach. Nie boi się napisać o początkowych trudnościach, jakie napotkał na obcym kontynencie. (np. kradzież samochodu i wystawianych na niego mandatach) czy różnicach w , z jakimi się spotkał.
Nie ukrywam, że zaskoczył mnie fakt, że w Stanach Zjednoczonych już od najmłodszych lat, praktycznie od samego przedszkola, dzieci co roku przebywają w innych klasach czy grupach. Z jednej strony, owszem stwarza to otwartość na poznawanie innych ludzi i innych środowisk, jednak trudno jest w takich ciągłych zmianach o przyjaźń czy poznawanie choćby jednej osoby przez lata.
Autor mocno przybliża nam obraz Stanów zjednoczonych pisząc o zachowaniach czy panujących tam zasadach, czasami nawet dziwnych i nie do końca zrozumiałych dla ludzi z innego kontynentu, przyzwyczajonych do czegoś innego. Takie np. zdawanie egzaminu na prawo jazdy- na który kandydat musi przyjechać własnym samochodem, dla mnie abstrakcja, a w Stanach to zupełnie normalne.
Ponieważ książka pisana jest głównie z perspektywy korespondenta, to nie omijane są ważne wydarzenia, (np. nagrody filmowe) czy również sprawy polityczne. Wspomina wydarzenia osób publicznych, którymi żył cały świat, a on miał wtedy możliwość przyglądać się wydarzeniom z bliska.
Nie pomija oczywiście aspektów kulinarnych, opowiadając nie tylko samej kuchni amerykańskiej, która nie do końca jest idealna, ale też o odkrytych miejscach, które może nie wyglądają zachęcająco z zewnątrz, za to jedzenie jest wyśmienite. I taka ciekawostka- niby nic, a talerze, kiedyś obiadowe w USA, miały średnicę 23 cm. Obecnie to ok. 30cm. A wiadomo, że im większy talerz, to więcej jedzenia na nim się mieści, a tym samym szybka droga do problemu otyłości, której autor również nie pozostawia pominiętej. Opisuje też dostępność do wszelkich grup wsparcia, których w Ameryce jest wiele i dotyczą praktycznie, każdej problematycznej kwestii, o której łatwiej jest czasami rozmawiać z osobami, które mają podobne doświadczenia za sobą i wspólnie motywować się i znajdować rozwiązania.
Rozdziały, pisane w formie felietonów, są dość krótkie, więc czyta się je praktycznie jednym tchem. Każdy z poszczególnych rozdziałów, to całkowicie inna historia. Subiektywnie uważam, że książka jest przyjemna w odbiorze, chociaż nie ukrywam, że przeraża fakt, że w XXI wieku, nadal rasizm istnieje, szczególnie w tak otwartym kraju, za jaki uważamy Stany Zjednoczone Ameryki.
Wrony w Ameryce, nie jest tak do końca reportażem, czy tylko wspomnieniami. Jest bardziej swobodnymi opowieściami o kraju, który nadal pozostaje w sferze marzeń dla ludzi, w tym dla mnie. Opisany z perspektywy pasjonata, człowieka odkrywającego Stany Zjednoczone, jednocześnie chcącym się swoimi spostrzeżeniami i ciekawostkami o Stanach Zjednoczonych podzielić.
Wrony w Ameryce, to perełka, wydana w 2012roku. Aktualnie rzadko dostępna, a szkoda, bo jest absolutnie warta tego, żeby ją przeczytać. Mimo, faktu, że przez te lata sporo się zmieniło w obu krajach.
Lata później, powstała jej część druga „Wroną po Stanach”, o czym pisałam subiektywnie wcześniej 1
Nie ukrywam, że czekam niecierpliwie na część trzecią, Panie Marcinie!