podróże

Łysica. Czyli najmniejszy klejnot w koronie.

Agata Mryczko

Łysica. Dziś padło na najmniejszy klejnot w koronie gór polskich. Na razie wybieram jednodniowe wypady. Koszty finansowe nie pozwalają mi jeszcze na dłuższe wypady, czyli z noclegiem, ale zakładam, że to się w końcu zmieni. Kiedy się okaże, że finansowo taniej jednak wyjdzie pojechać z noclegiem i więcej połazić, niż jechać i wracać. I znowu jechać w ten sam rejon. Sam projekt zdobywania korony gór polskich powstał w roku 1997 roku. W swoim założeniu obejmował on najwyższe szczyty, na które prowadził oznakowany szlak w momencie ustalania projektu. Jak każdy projekt, nadal budzi kontrowersje dotyczące zamieszczonych tam szczytów i pasm górskich. Jednak to zupełnie nie przeszkadza- aby poznawać i odwiedzać te rzadziej odwiedzane pasma, w które pewnie bym nie trafiła, gdyby nie realizacja projektu.

Łysica, czyli góry świętokrzyskie. Najmniejszy szczyt i patrząc na opisy szlaków, podejście wygląda na całkiem łagodne. Planowany wyjazd z Krakowa, wcześnie rano. Część trasy pokonuję pociągiem, ruszającym już 0529 do Kielc. Na dworcu w Kielcach chwila przerwy i przesiadka na autobus, po kilkunastu minutach oczekiwania. Obrany kierunek, to Święta Katarzyna, stamtąd zaczyna się wybrany czerwony szlak prowadzący na szczyt Łysicy.

Podróż busem mija dość szybko, wysiadam na przystanku z budynkiem szkoły po przeciwnej stronie. Po kilkunastu minutach spaceru najpierw przed siebie, później skręt w prawo i właściwie już widać kościół Świętej Katarzyny, za którym zaczyna się czerwony szlak. Planowany czas na wejście to godzina, jednak zważywszy na fakt, że jest w miarę wcześnie, a ja mam czas, to absolutnie nie zakładam, aby się zmieścić w czasie pokazanym na tabliczce na początku szlaku.

Opłatę za wstęp do Świętokrzyskiego Parku Narodowego w kwocie 10 zł za osobę dorosłą, można wcześniej opłacić online, lub w uregulować kasie parku kilkaset metrów od znaku szlaku. Bez błądzenia, bez szukania. Dobry początek. Pogoda trafiła mi się słoneczna i zacna, dodatkowo o tej porze prawie nikogo na tej trasie nie ma. Mało popularny w sumie szczyt. Warunki wprost idealne na spokojny spacer bez tłumów wokół, za to ze swoimi myślami.

Wędrówka tym szlakiem jest owszem miejscami lekko pod górę, jednak bez zadyszki. To nie tak, że mam fantastyczną kondycję, bo tak nie jest, po prostu idę dość wolnym, spokojnym i niespiesznym tempem. Od czasu do czasu zatrzymując się, ciesząc się z wybranego pomysłu na szlak, na spędzenie dnia, a tym samym z ładowania baterii do życia własnych. Co ciekawe, trasa jest oznaczona nie tylko kolorem szlaku, ale również poprzez oznaczenia parku, więc zabłądzenie praktycznie nie jest możliwe.

Miejscami pojawiają się ułatwienia w postaci schodów. Osobiście mam mieszane odczucia co do tych schodów, na szczęście nie pojawiają się zbyt często.

Wszystko ładnie, ale ostatnia część szlaku prowadzącego na szczyt Łysicy to droga mocno kamienista, więc trzeba uważnie patrzeć pod nogi, szczególnie przy bardziej deszczowej, niż moja pogodzie.

Wreszcie szczyt. Radość, a zarazem chwila odpoczynku. Zmęczenie nie jest ogromne, mogę praktycznie od razu spokojnie zejść tą samą trasą w dół, jednak rano kanapki robiłam, głównie po to, aby je sobie degustować niespiesznie na szczycie. Jeszcze tylko zdjęcia i niezbędna do projektu pieczątka, którą bez trudu znajduję w drewnianej skrzyneczce na szczycie. Widoki mocno leśne, wiec prawie nic zza tych drzew nie widać. Ciekawe w sumie, że akurat Łysica została kiedyś uznana, jako najwyższy szczyt w górach Świętokrzyskich, skoro skała Agaty, leżąca ok 700 m dalej jest wyższa.

Bardzo przyjemny, absolutnie nie męczący spacer. Taki idealny na parę godzin, na spędzenie przyjemnego dnia w górach. Łysica to szczyt, na który można spokojnie z różnych stron dotrzeć, ale nie ukrywam, że trasa wybrana przeze mnie, czyli czerwony szlak, prowadzący ze Świętej Katarzyny jest jedną z łatwiejszych opcji. Widoki praktycznie w całości zasłania las, więc nie jest to szczyt do zachwycania się widokami, do jakich się jednak przyzwyczaiłam. Ale warto było. Droga powrotna, tym samym szlakiem w dół.