Heukuppe
W tym moim łażeniu po górach gdzieś powoli wykluwa się taka opcja, żeby włazić jeszcze wyżej. Jakoś niedawno uświadomiłam sobie, że z górami jest dokładnie tak samo, jak z rejami na żaglowcu. Wejdziesz raz na tą najniższą reję, a potem robisz wszystko, żeby wejść wyżej i szukasz okazji żeby to zrobić.
Takie mi ostatnio marzenie się wymyśliło, aby znowu wejść na szczyt powyżej 2 tyś m. Znowu, ponieważ po Tatrach Słowackich miałam okazję połazić dawno temu. Owszem wiem, że Tatry Wysokie, czy Tatry Zachodnie mam w miarę blisko i na pewno tam kiedyś pójdę. Ale ta perspektywa chodzenia w tłumie, człowiek za człowiekiem, co w rzeczywistości oznacza więcej stania w gigantycznie długich kolejkach niż efektywnego łażenia po górach, całkowicie mnie zniechęca od takiego wypadu w Tatry. Chociaż, kto wie, może jeszcze spróbuję jesienią.
I tak odwlekałam myśli o wyższych górach, że niemożliwe i marzyć to ja sobie mogę. Aż dawno nie widziana serdeczna kumpela, siedząc przy plotkarskim piwku, zaczęła mnie namawiać żebym nie marudziła i wreszcie przyjechała do niej w austriackie Alpy. „Oj weź przyjedź, to niedaleko i na dodatek śmiesznie tanie bilety do mnie są. Damy radę i połazimy po trochę wyższych górach, zobaczysz, że spodoba ci się”
Trochę jej nie wierzyłam, ale okazało się, że miała rację. Sprawdziłam, że bilety na autobus do Wiednia są tańsze niż nad Bałtyk. Zawzięłam się więc, że pojadę i trochę grosza z każdej wypłaty odkładałam na ten cel, na specjalne konto „przyjemności”. Żeby nie tylko spokojnie bilety kupić, ale również na jakieś ewentualne wydatki na miejscu mieć. Taki sobie właśnie wymyśliłam prezent na moje kolejne urodziny. Stanąć na szczycie powyżej 2 tys m. Każdy ma jakieś wariactwa i cele, ja również.
Jadę! Jakimś cudem udaje mi się nie zaspać, o 5 rano docieram na dworzec autobusowy. Czas podróży mija szybko nad książką, w niecałe 7 godzin jestem na miejscu, w środku Wiednia. Szybkie plotki i piwo z przyjaciółką. Tu następuje pierwsze zdziwienie, że w knajpce w centrum Wiednia nie przyjmują kart płatniczych, chcą gotówkę tylko. No trudno, gotówka to gotówka.
Na następny dzień planujemy wypad na jeden ze szczytów w masywie Rax- Schneeberg Gruppe, będący pasmem górskich w Alpach Dolno Austriackich. Ogólnie całe pasmo składa się z kilku szczytów, z których najwyższym jest Schneeberg 2076m, jednak my tym razem wybieramy się na Heukuppe, który ma właśnie 2007m, czyli tyle ile mi się marzy. Przynajmniej na razie tyle.
Początkowo wrześniowa pogoda na góry zapowiada się nie bardzo i wygląda na to, że trzeba jednak wymyślić tzw. plan B. Ale sprawdzamy w kilku innych prognozach i ma być jednak słonecznie i pięknie, więc nie zmieniamy planów i idziemy. Pobudka jest o brutalnej 6 rano (na własne życzenie w końcu), ale myślę, że specjalnie narzekać nie będę.
Pakujemy w plecaki kanapki, wodę. Zabieramy psa i jedziemy samochodem w kierunku Rax- Schneeberg Gruppe i naszego szczytu Heukuppe. Przed nami przez całą drogę rozciągają się Alpy. Ciesze się jak małe dziecko, że tu jestem. Podjeżdżamy autem wyżej niż rzeczywiście zaczyna się trasa, czyli zaczynamy na wysokości 1007m, ale tylko tam jest parking. Zresztą nie tylko my tam zaczynamy. Dodam, że bezpłatny parking, za wejście na szczyt opłat nie ma również.
Idziemy!! Buty bardzo wygodne, chociaż zdzierają się powoli, więc pewnie to ich ostatni sezon i trza będzie uzbierać na nowe, ale mam nadzieję, że jeszcze trochę wytrzymają. Przed nami ok 4 godzin wędrówki. Wybieramy wariant trasy spokojny, choć jak ktoś lubi może iść na skróty, czyli prawie pionowo do góry. My wybieramy opcję co prawda trochę bardziej na około, ale za to spokojniejszą, mniej męczącą i zajmująca dokładnie tyle samo czasu, co ta prawie pionowo do góry. W trakcie naszej wędrówki spotykamy dosłownie kilka, może kilkanaście osób. Niektórzy wchodzą całkiem spokojnie jak my, ale na nielicznych biegających napotykamy również. Owszem, trasa która robiłyśmy to tzw. pasmo Alp niskich, no ale jednak Alpy!! Wyobrażałam sobie, że skoro wyższe góry to i ludzi będzie więcej, na szczęście myliłam się.
Trudności na trasie nie ma właściwie żadnych. Nie ma tutaj wyeksponowanych, kamienistych szlaków. Trasa jest spokojna, prowadzi raz mniej lub bardziej pod górę. Oczywiście jest również i taka opcja, aby na szczyt sobie wjechać a nie wejść. Jednak ta możliwość kosztuje ok 100 euro za dwie osoby plus pies, więc nie dość, że się nie mieści w mojej koncepcji minimum, to jeszcze frajdy w tym nie widzę żadnej. Idę sobie moim spokojnym tempem, czasami jeszcze wolniej, bo przecież co kawałek się zatrzymuję, chcąc uwiecznić alpejskie widoki na zdjęciach. Nie wiadomo, kiedy tu wrócę następnym razem, bo to, że wrócę to wiem na pewno.
Gdzieś po drodze na szczyt Heukuppe, gdzieś na wysokości ok 1500m rozpakowujemy nasze kanapki, przygotowywane na lekko śpiąco. Śniadanie w takich okolicznościach przyrody należy do tych rzeczy, które chce się powtarzać, więc robimy sobie dłuższą przerwę na odpoczynek, plotki. Czas ruszać dalej, sporo już za nami, ale jeszcze kawałek przed nami.
Im wyżej, tym droga staje bardziej kamienista, gdzieś nawet pojawiają się zabezpieczenia wysokości w postaci łańcuchów, a widok w dół staje się coraz bardziej stromy.
Na wysokości 1804m mijamy schronisko Karl -Ludwig-Haus, które w okresie lawinowym jest zasypane śniegiem do samych okien. Nasze ostatnie 150m wędrówki to właściwie cudownie urokliwy spacer, przez polanę pełną zielonej kosodrzewiny, kwiatów i kamieni miedzy nimi.
I właśnie na tej polanie, na wysokości 1835m nad samym brzegiem stoi niewielki kościół. Niestety nie ma informacji czy jest czynny, ale na takiej wysokości po prostu robi wrażenie.
I jeszcze kawałek wędrowania po kamieniach, tabliczka niby wyznacza trasę- kierując tam, ale wygląda to tak, ze można iść praktycznie dowolnie, byle kierować się do góry.
No i dotarłyśmy na nasz szczyt Heukuppe. Radość! wielka radość! Yupiiiii! Łącznie z nami jest tu może 3 osoby… więc można powiedzieć, że jesteśmy tu prawie same, na wysokości 2007m! Ten widok dookoła robi niesamowite wrażenie. Ale co? Nie ma żadnej informacyjnej tabliczki!!! Ale jak to? To na pewno tutaj. No i kto mi uwierzy, że tu byłam? No trudno, jestem i już, jest tak pięknie i cudownie, że po chwili zapominam o tym szczególe. Delektujemy się ciszą, pogodą, widokami Alp z każdej strony. Tak, tak wygląda moje szczęście.
Tylko tak przy okazji dodam, że powoli zbliża się okres rozliczania z fiskusem. Jeśli nie masz jeszcze pomysłu komu oddać swój 1% podatku, to proszę wesprzyj Agnieszkę.
Cieszymy ciszą, naszym wspólnym wejściem, wysokością i odpoczywamy. Ja sobie w myślach snuje marzenia. Nasze spokojne wejście zajęło nam 4 godziny czyli zgodnie z informacjami na tabliczkach. I te parę, dosłownie parę osób dookoła i panująca cudowna cisza.. Czas wracać, jeszcze parę godzin schodzenia nas czeka przecież. Trasa ta sama, ale w dół pokonujemy ją zdecydowanie szybszym tempem.
Jedno z kolejnych marzeń spełnione, plany na inne, jeszcze wyższe szczyty Alp i nie tylko na przyszłość zrobione. To taki mój osobisty, cudowny prezent urodzinowy, jestem mega szczęśliwa, że udało mi się go zrealizować.
Anita
Świetny wypad i relacja, też chciałabym się tam kiedyś udać. Widzę, że na blogu jest też mnóstwo pyszności! Biegnę o nich poczytać!
wariacje_za_minimum
Taki krótki ale intensywny, do powtórzenia absolutnie:) I zapraszam do korzystania z przepisów, może przypadkiem coś z weny twórczej radosnej podpasuje, pozdr.
simplyhappy
Piękny krajobraz!! 💙 zaciekawił mnie ten kościół, który z tej prespektywy wygląda jak mała twierdza.
wariacje_za_minimum
🙂 Ten kościół, mimo, że środku jest miejsce może na 10 osób, robi niesamowite wrażenie.
wariacje_za_minimum
Dziękuję, już myślę o kolejnych wypadach w tamte rejony:) Nad zdjęciami spróbuję popracować jakoś:)