Pieczonego tofu jeszcze nie testowałam, ale skoro opakowanie leży w lodówce i czeka na pomysł, to czemu nie spróbować. Poprzednia opcja, czyli tofu w cieście naleśnikowym okazała być zupełnie udana, więc kombinuję dalej.
Składniki:
- kostka tofu naturalnego
marynata:
- 3 łyżki sosu sojowego
- 2 łyżeczki miodu
- 1 łyżeczka musztardy
- 3 łyżki oleju
- pieprz,
- 1/2 łyżeczki przyprawy garam masala
oraz opcjonalnie:
- kilka liści młodej kapusty
- pomidor
- natka pietruszki
- oliwa z oliwek
Tofu odciskam z wody w ręczniku papierowym, strasznie dużo wody ma w sobie, to kilkukrotnie zmieniam ręcznik. Przekrawam najpierw wzdłuż na pół, aby mieć więcej kawałków, a potem już klasycznie w kostkę. Wkładam do wymieszanych wcześniej składników marynaty, zostawiam na noc. Następnego dnia, układam na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, piekę w 190 stopniach ok 25 minut. I tak patrząc na efekt uważam, że 20 minut pieczenia spokojnie wystarczy.
Cholera bardzo dobre! A takie banalne. Częściowo wyjadam gorące, upieczone kostki tofu prosto z blachy, ale część sobie zostawiam do zaplanowanej wcześniej sałatki. Sałatka jest prosta, wszystkie jej składniki opłukuję, dzielę na mniejsze części, siekam drobniej co trzeba. Całość mieszam razem z tymi kawałkami upieczonego tofu, których nie wyjadłam wcześniej. Jeszcze doprawiam lekko pieprzem i oliwą z oliwek.
Bardzo smaczna, syta sałatka wyszła z tym pieczonym tofu. Idealna na letni obiad czy kolację. Swoją drogą odkrywanie możliwości serka sojowego tofu podoba mi się coraz bardziej. I jeszcze jedna kostka czeka na wenę twórczą, zanim minie termin przydatności. A pieczone tofu jest zaskakująco pyszne. W życiu siebie nie podejrzewałam, że coś takiego napiszę, na temat składnika, który bez niczego smakuje jak.. tektura. A tu pozytywne zaskoczenie.