Jak to często w miesiącu bywa, znowu pustki w lodówce mi się jakoś zrobiły.
Grosza w kieszeni mało, a coś zjeść trzeba. Zastanawiałam się przez chwilę – co tym razem, pierogi czy naleśniki. Dziś padło na pierogi. I to chyba te najbardziej ulubione przez większość ludzi- bo pierogi ruskie. Stare, kochane, tradycyjne pierogi ruskie. Czasami zastanawiam się nad fenomenem tego połączenia prostych składników: ziemniaki twaróg cebula pieprz i wychodzi coś pysznego. Umówmy się. Robienie ich „na raz” dla jednej osoby to się nie bardzo opłaca, więc dziś lepiłam je z założeniem, że trochę ugotuję na obiad- reszta ląduje na tacki, posypana mąką, każdy pierożek osobno, żeby się nie pozlepiały i do zamrażarki.
Potem, zazwyczaj następnego dnia, kiedy sobie o nich przypomnę dzielę na porcje, wkładając do woreczków, na wszelki wypadek podpisuję, żeby w przypadku innej weny pierogowej się nie rozczarować. W ten sposób już mam kilka obiadów z jednej wariacji pierogowej.
W sumie przepis jest ogólnie znany, więc nic nowego nie wymyślam, jedno co modyfikuje to daje dużo więcej cebuli , niż piszą w przepisie, bo lubię.
Proporcje są różne, (głównych składników, tj ziemniaków i sera) a mianowicie: oba składniki pół na pół, więcej sera mniej ziemniaków, czy wreszcie więcej ziemniaków mniej sera. Po jakimś tam czasie prób i doświadczeń, doszłam do wniosku, że najbardziej mnie i innym smakują takie proporcje, kiedy ziemniaków jest więcej niż sera i tyle. Ale do rzeczy.
Na farsz:
- Ziemniaki 1- 1,5 kg,
- twaróg (używam półtłustego) 0,5 -0,7 kg,
- cebule raczej średnie w ilości 4-6 sztuk, sól, pieprz.
- ** w wersji tzw. lepszej dodaję jeszcze pokrojoną w drobną kosteczkę słoninę ale to naprawdę muszę się nudzić;)
- olej, sól, pieprz
na ciasto:
ok 0,5- 1kg maki zwykłej pszennej, tłuszcz (jakaś zwykła, tania margaryna, mix masłowy czy masło) dodawana na oko, ale z ok 1/4 kostki (200 gr) się zużywa, tzw. szczypta soli, i ciepła woda.
Zaczynam od farszu- ziemniaki obieram i gotuję w osolonej wodzie, do miękkości. W międzyczasie- obieram i kroję cebule, a ponieważ nie przepadam za łzami- wyręczam się siekaczem elektrycznym, który bez płaczu robi to za mnie, szybciej. Jedyne na co zwracam uwagę, to na to, żeby pozostały kawałki cebuli drobne, a nie była z niej totalna sieczka.
Następnie, na podgrzanym oleju, smażę cebulę, często mieszając do zezłocenia, czasami nawet do lekkiego przypalenia. * oczywiście jeśli używam wersji ze słoniną- wtedy najpierw słoninę wytapiam a potem dodaje cebulę już bez dodatkowego oleju.
Ziemniaki ubijam jeszcze ciepłe- bo tak jest łatwiej, następnie odkładam do ostygnięcia. Cebula gotowa, czas na ciasto. Gdzieś w trakcie przygotowuję sobie wodę, żeby zdążyła wystygnąć i nie była ani za gorąca- ani za zimna. Bo przy za gorącej ciasto się przylepia do rąk i nie przyjemnie się robi, natomiast przy za zimnej- po prostu nie roztopią się kawałki tłuszczu.
Wysypuję przygotowaną mąką na stolnicę, dodaję soli, dodaję tłuszczu pokrojonego na drobne kawałki- i w jedną rękę nóż, w drugą czajnik z wodą, i tak polewam woda i mieszam nożem, tak na oko, po prostu do czasu aż ciasto jest w miarę zwarte tak, że można je wyrabiać rękami. Wyrabiam je ok 5 minut- i pod ściereczkę, żeby jak to mówią odpoczęło.
Mieszam wszystkie składniki farszu, doprawiam solą i pieprzem. I można zabierać się za wałkowanie ciasta, wycinanie (szklanką) i wreszcie zlepianie pierogów czyli następne 2h spędzone przy kuchennej stolnicy. Ale warto.
Gotować kilka minut do wypłynięcia, podawać np. podsmażoną cebulką, skwarkami z cebulka, chociaż podobno pierogi ruskie można zjadać ze śmietaną, nie wiem nie próbowałam tak eksperymentować, ale niezależnie od wybranej wersji, smacznego!
I miały być zdjęcia procesu z przygotowań – ale niestety urządzenia techniczne absolutnie odmówiły współpracy, jak je doprowadzę do ładu- to wrzucę, mam nadzieję, że już niebawem.