Marzenia są od tego, żeby je czasami spełniać. A przynajmniej jakieś tam ich minimum. Nie jest to łatwe, ale sie staram. Żagle, a szczególnie żaglowce, są moją miłością od dawna. Chociaż moje możliwości rzadko pozwalają się cieszyć żeglowaniem, szczególnie na dużym pokładzie. Teraz się znowu uparłam, odłożyłam trochę więcej złotówek i niedawno skończyłam wyczekiwany od dawna, urlop na żaglowcu. Odpoczynek jak odpoczynek. Tu wachta nawigacyjna, tu sprzątanie żaglowca, tu przygotowywanie posiłków, tu bosman znowu coś chce, tu praca z żaglami, linami.. ale hmmm tak. Odpoczynek, cudowny restart. Każdy odpoczywa, jak lubi.
Taki urlop od wszystkiego. Od pracy, od stresów, od zmęczenia, od miasta. Na żaglowcu STS Pogoria, wśród zarażających swoją energią i uśmiechem pozytywnych ludzi. Mimo, że pierwszy raz stanęłam na jej pokładzie, to już wiem, że będę tam wracać, jak tylko będzie okazja. Pomimo minimalnej ilości wiatru w morzu, warto było. Po raz kolejny okazało się, że najważniejsze, to w odpowiedniej być załodze. Niesamowita ekipa, z kapitanem Anną na czele.
Dobry, piękny czas. Nie tylko żeglowanie po ciepłych wodach Morza Śródziemnego, ale też i spacery po miasteczkach, które o tej porze roku nie są zatłoczone, ba! są zupełnie puste, mają swój niewątpliwy urok. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz się zobaczymy w tej załodze na Pogorii, czy na innym pokładzie. Dziś, już trochę tęsknię. Za rytmem wspólnych wacht, za rozmowami czy bezcennym widokiem z rei. Za tą moją koją, czasami lekko kołysząca, ale ciągle wymarzoną w snach. Ale zapamiętanie tych wszystkich lin żaglowca, a tym samym poznanie go bardziej, zostawiam sobie na następny raz. Przecież tam wrócę.
Tymczasem pora wracać do rzeczywistości, a tu w lodówce szału po powrocie nie ma. Na szczęście zdarza się tak, że kupuję jakieś puszki, nie do końca mając pomysł na ich wykorzystanie. I potem zostają i czekają na pomysł. Tym razem też czekały. I dobrze, bo coś zjeść trzeba. Kucharz na żaglowcu nieco poszalał i przyzwyczaił do dobrego, to nie ukrywam, że trochę ciężko się wraca do własnej kuchni.
Składniki:
- 4 łyżki groszku konserwowego
- 4 ząbki czosnku
- 2 łodygi świeżego koperku
- 1 łyżka nasion chia
- pieprz, sól
- +woda z puszki groszku
Pasta z groszku z czosnkiem powstała z potrzeby chwili. Niby nic nie ma- a coś zjeść trzeba. Tu znalazła się puszka groszku, tu czosnek, kilka dodatków i wyszło pyszne, proste połączenie. Całkowicie wegańskie do tego. Przygotowania wymaga czosnek, który obieram z łupinek. Koperek opłukuję i dzielę na mniejsze części, aby się lepiej całość miksowała.
Wszystkie składniki: zielone ziarna groszku, czosnek i koperek wkładam do naczynia blendera. Dodaję nasiona chia i pieprz. Odrobinę solę. Miksuję, ale już po chwili dodaję jednak 2 łyżki wody z puszki groszkowej. Kilka minut i gotowe. Delikatna, pyszna, wegańska pasta z zielonego groszku z czosnkiem gotowa. Jest kremowa, prosta i niedroga. Do jedzenia prosto ze słoika, do smarowania pieczywa, czy naleśników, jak to pasta. Ktoś powie- no tak, ale nasiona chia tanie nie są. Ale z tych nasion używam jedynie łyżkę, a nie całość opakowania. Dobre, do zrobienia w kilka minut. Ale i tak myślami jeszcze tęsknię za posiłkami rejsowymi.
1 procent podatku. Niby niewiele- a może dać tak wiele. Wesprzyj proszę Agnieszkę, w jej codziennej, rudnej walce z chorobą. Ten 1 procent podatku ma wielką moc.