W ramach całkowitej weny twórczej, takiej z serii jak dać radę kiedy pusto w portfelu i nie zwariować, pewnie nie przypadkiem padło na naleśniki. Ale nie takie zwyczajne, codzienne. Padło na zupełnie zielone naleśniki. Znalazłam bowiem w czeluściach zamrażarki liście szpinaku. To ile jeszcze mają jeszcze tam leżeć. Wykorzystać trzeba. Niby nic, a zawsze to jakaś przyjemna odmiana na talerzu.
Składniki:
- niepełna szklanka mąki
- niepełna szklanka mleka
- niepełna szklanka wody
- 1 jajko
- sól, pieprz ziołowy
- garść mrożonego szpinaku
- olej
Mąkę przesiałam przez sito a niech będą bardziej pulchne, dodałam mleka wody i jajko. Jedno mam, to jedno dodałam. Doprawiłam solą i pieprzem. Zamrożone liście szpinaku potraktowałam wrzątkiem, potem szybko schłodziłam w zimnej wodzie. Odcisnęłam i włożyłam do blendera. Po chwili miksowania dodałam jednak łyżkę oleju oraz łyżkę z gotowego już ciasta naleśnikowego. O wiele lepiej. Pozostaje wymieszać z resztą ciasta. No i mam. Ślicznie zielone ciasto na naleśniki. Jeszcze tylko usmażyć. Sztuk mi wyszło mniej niż zwykle, bo tylko 8. Zazwyczaj z tych proporcji wychodzi mi 10. Wyszłam z prawy chyba. Ale następnym razem użyję świeżych liści szpinaku. Teraz po prostu wykorzystuję to, co aktualnie mam.
Tak patrzę, to te moje zielone naleśniki wyglądają nieco wiosennie trochę. Odrobina wiosny jesienią nie zaszkodzi. U mnie zjedzone na dwa razy, najpierw na śniadanie z duszonymi jabłkami. A w wersji na obiad po prostu z kaszą gryczaną i podsmażoną cebulą. Zupełnie tanie, przyjemne dla oka i całkiem niezłe w smaku.